Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

Głośne i uporczywe pluskanie uwydatniało głębię ciszy obejmującej świat.
— Co za mądra myśl, żeby tutaj wodę sprowadzić — wymówił Ricardo z uznaniem.
Woda, to było życie. Czuł że mógłby teraz przebiec kilometr, śpiewać, wdrapać się na ścianę wysokości dziesięciu stóp. Przed paru minutami zaledwie był prawie trupem — niewiele mu się już należało; niezdolny był ani stać, ani ruszyć się, ani wydać jęku. Kropla wody dokazała cudu.
— Czy pan nie miał wrażenia, że samo życie wlewa się i wsiąka w pana? — zapytał szefa z pełną szacunku lecz obcesową żywością.
Pan Jones zszedł bez słowa z ławki i usiadł w głębi przy sterze.
— Czy ten pański człowiek nie zamrze z upływu krwi tam na przedzie? — spytał Heyst.
Ricardo przerwał swoje uniesienia nad życiodajną wodą i odpowiedział tonem niewiniątka:
— On? Wolno panu nazywać go człowiekiem, ale skóra jego jest cośniecoś grubsza od skóry najgrubszego z aligatorów, które obdzierał w dawnych, dobrych czasach. Pan nie wie, ile on może wytrzymać; ale ja wiem. Wypróbowaliśmy go już dawno. Olà, ty tam! Pedro! — wrzeszczał z siłą świadczącą o odradzających właściwościach wody.
Słabe: Señor? ozwało się z pod pomostu.
— Co ja panu mówiłem? — rzekł tryumfująco Ricardo. — Jemu nic nie zaszkodzi. Czuje się doskonale. Ale daję słowo że łódź zatonie. Czy nie mógłby pan zatrzymać tej wody nim pójdziemy na dno? Łódź napełniła się już do połowy.
Na znak dany przez Heysta Wang zaczął uderzać