praca łatwa, ale niezmiernie nudna i przykra. Ja nic więcej nie robię, tylko całe dwanaście godzin, od szóstej rano do szóstej wieczorem, siedzę skulony we framudze, tak wielkiej, jak kominek pokojowy i trzymam sznurek od klapy. Jest to rzecz niezmiernie łatwa i każdy potrafi to zrobić, ja też sznurek ciągle trzymam, a gdy usłyszę głos człowieka, wiozącego małym wózkiem węgle, odmykam klapę, i po przejściu jego znowu ją przymykam. Nad tą robotą nie namęczę się, tylko nudzi mi się straszliwie, bo w ciemnicy nie widzę nic, nawet własnej ręki, i nawet jednego słówka nie mam do kogo przemówić. Nieraz zdaje mi się, że nie mam oczów, i dopiero dotknąwszy się ich ręką, przekonywam się, że je posiadam.
— A dlaczegóż nie prosisz o światło? — zapytała Anna. — Mógłbyś brać ze sobą książkę i czytać ją...
— Ach, panienko! — odrzekł chłopczyna z westchnieniem — kiedy czytać nie umiem...
— Nie było czasu myśleć o nauce! — szepnęła matka — już od roku pracuje w kopalni. Życie drogie, musi więc chłopiec na siebie zarabiać, bo inaczej nie dalibyśmy sobie rady.
Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.