że korytarz ten rozpoczyna się niedaleko od windy. Gdyby kto z silniejszych górników zechciał spuścić się do kopalni, to on z największą chęcią wskaże drogę.
Nikt jednak nie miał odwagi do dobrowolnego zagłębienia się w podziemia, ziejące płomieniami i dymem, i do tego pod przewodnictwem dziecka, które łatwo może się mylić w swem przypuszczeniu.
— Gdyby tu szło tylko o doprowadzenie Anny do windy — odezwał się Tomek — to sambym się tam spuścił, i dałbym sobie jako tako radę... Ale może ona zemdlała i potrzebuje ratunku?..
— Ja pójdę z tobą! — żywo przerwał pan Iward, ledwie mogąc utrzymać się na nogach.
To mówiąc, posunął się ku windzie, lecz zachwiał się i omal nie upadł.
— Nie zważaj na to! — zawołał równocześnie — ciało moje wątłe, ale duch silny. Ma zginąć dziecko moje, niechże i ja zginę z niem razem. Chodźmy prędzej!
— Ojcze! — zawołała Marya — i ja z tobą. Czekając tutaj na was, umarłabym z trwogi.
— Dobrze, moja córko, idźmy razem!
Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.