Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/174

Ta strona została przepisana.

— Przez półtora roku tłukłem się jak ryba na lodzie w tym przeklętym Auclandzie. Jednego piastra nie miałem przy duszy. Więc z konieczności musiałem się najmować do prac najcięższych chociażby. Popróbowałem wszystkiego!
— Czyżby nawet uczciwości? — z naiwną miną zapytał amerykanin.
— Nawet uczciwym być tam musiałem, mój drogi przyjacielu — pochmurnie przyznał i z przykrością w głosie, rozżalony wspomnieniami Negoro.
— Oj, biedaku! Źle więc było tam najwidoczniej z tobą!
Nie najlepiej. Czyhałem jedynie na sposobność, ażeby się wydostać z tego piekła, w którem trzeba było, by żyć, pracować uczciwie! Nakoniec się zdarzyła. Do Auclandu zawinął „Pilgrim“.
— Mówisz o tym samym brygu, który się rozbił u brzegów Angoli?
— Tak jest. Wracać na nim miała do męża, znajdującego się w San Francisco, żona bogatego właściciela statków, pani Weldon, ta sama, którą poznać miałeś szczęście. Na statku, oprócz kapitana, był jeszcze jego pomocnik, ów niedouczony mędrzec, Dick Sand. Wiesz dobrze, że ja jestem marynarzem wcale nio najgorszym, niejednokrotnie