Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/194

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ 4.

Afrykańskie drogi.

W czasie krótkiego postoju mały Janek, który do tej chwili spał smacznie i zdrowo, przebudził się nakoniec i zupełnie przytomnemi oczyma spojrzał na matkę. Febra mijała najwidoczniej.
Ucieszony tą pomyślną zmianą Dick, wydał znów rozkaz pochodu, wołając wesoło:
— W drogę! Łatwiej wszelako o drodze było mówić, aniżeli ją odnaleźć w tym dziewiczym lesie. Dotychczas wędrowcy nasi szli naprzód, krocząc ścieżynami, wydeptanemi przez dzikie zwierzęta, lecz i te stawały się coraz bardziej „martwo“, wg określenia tuziemców, które oznaczało tropy już opuszczone i świeżą zarastające trawą. To też młodzi murzyni coraz częściej byli zmuszeni uciekać się do pomocy siekier, by dać tem możność posuwanie się naprzód. Na szczęście, po jakimś czasie gromadka nasza wkroczyła na drogę, utorowaną przez słonie, które są jedynymi inżynierami afrykańskich lasów dziewiczych. Tą drogą, która się ciągnęła na przestrzeni bardo znacznej, nasza gromadka żywo i bez większego zmęczenia posuwała się naprzód.