Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/195

Ta strona została przepisana.

Upał stawał się wprost nie do zniesienia, bez względu na to, iż słońce nie prażyło już bezpośrednio, gdyż ciężkie zwały chmur zwolna i coraz bardziej przysłaniały niebo. Zwolna i błyskawice rozświetlać zaczęły niebo, a grzmoty z ciężkim hukiem przewalać się zaczęły od wschodu do zachodu.
O grozie burz afrykańskich Dick słyszał od bardzo dawna, to też młody wódz wyprawy rozglądać się zaczął za jakiemś schronieniem, gdyż było rzeczą wprost nie do pomyślenia, ażeby przetrwać było można burzę taką pod golem niebem, to przedewszystkiem biorąc pod uwagę, iż cała równina przecież uledz mogła zalaniu.
Nie było innej rady, jak tylko pospieszać o ile możności, by się chociaż skryć w przeciwległym lesie, w którym powódź, choć by największa, nie groziła niebezpieczeństwem utraty życia.
A burza się zbliżała z zatrważającą szybkością, tak iż niezadługo, mimo to, iż do zachodu słońca było jeszcze daleko, ciemności zapanowały zupełne.
Trzeba było uciekać; mimo więc silnego znużenia wszyscy bez wyjątku spieszyli się, ile im tylko sił starczyło. Deszcz nie padał jeszcze, gdy zaczęły już bić pioruny. Nie w nich wszelako czaiła się groza największa.