swego młodego wodza, który ostrożnie się skradając podążył w stronę tajemniczego obozu.
Po dłuższej chwili oczekiwania, Dick powrócił do oczekujących, ze słowy:
— Chodźcie prędzej, chodźcie! I nie obawiajcie się niczego, to nie jest żaden obóz, zaś to, cośmy brali za namioty, to mrowiska!
— Co! mrowiska? — z nagłem zainteresowaniem zapytał kuzyn Benedykt.
— Tak jest, to są mrowiska, a raczej cała ich kolekcja i to tej wysokości w dodatku, iż są, one wyższe od Herkulesa nawet. To też mam nadzieję, że możemy śmiało szukać w nich schronienia.
— Ależ jeżeli są to mrowiska, to są w takim razie przez mrówki zamieszkałe, a raczej przez termity, gdyż te owady jedynie są zdolne do budowy podobnie genjalnych pomieszczeń, jakich nie powstydziłby się najbieglejszy choćby architekt.
— Jak się owe owady nazywają? — jest to najzupełniej obojętne. W każdym razie musimy je wygnać z ich siedzib, bo jest to dla nas sprawą życiu lub śmierci — gwałtownie odpowiedział Dick, — Dalej więc w drogę i to jaknajprędzej, ponieważ spadać już zaczynają pierwsze krople deszczu, który za minutę, — w nawałnicę zamienić się może.
Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/198
Ta strona została przepisana.