wolników, idących dotychczas w głuchem milczeniu, wzbił się ku niebu śpiew, któremu towarzyszyły dźwięki jakiegoś prymitywnego instrumentu muzycznego, podobnego do harfy o trzech strunach:
„Myśmy niewolnicy — bezwolni w waszych bezlitosnych rękach. Lecz nie na długo. Śmierć targa okowy, więc wyzwoli nas ona z waszej przemocy. Pędzicie nas lasami bagnami, łożyskami rzek... Podróż nasza trwa miesiące całe. Lecz nasza droga powrotna szybsza będzie! Wracać będziemy na skrzydłach śmierci i na zemsty skrzydłach. Żywi — waszą jesteśmy własnością, po śmierci — będziemy wolni, a wtedy mścić się będziemy, mścić strasznie! I zemstę swą wywierać będziemy nie na was tylko, lecz i na waszych dzieciach i na dzieciach waszych dzieci. Zemsta nasza będzie wiecznie, wiecznie, wiecznie trwać”.
Bez względu na to, iż burza i połączona z nią ulewa ucichła z pierwszymi blaskami wschodzącego dnia, ciężkie chmury ciągle jeszcze przewalały się po niebie. I trudno