Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/243

Ta strona została przepisana.

Zaufany Alveza, po otrzymaniu ciosu tego, potoczył się w tył, jak pies kopnięty. Kilku żołnierzy rzuciło się natychmiast na Austyna i byłby on prawdopodobnie opłacił drogo ten wybuch gniewu, lecz powstrzymał ich gest Alveza, który śmiał się do rozpuku z przygody swego przyjaciela, aczkolwiek ten, z liczby sześciu posiadanych zębów, aż dwa utracił przy tym rękoczynie.
Zaś Alvez obronił Austyna nie z racji uczuć humanitarnych, jakie jego sercu nieznane były zresztą, lecz z obawy, by żołnierze nie uszkodzili, w bijatyce, tak cennego towaru. O swego totumfackiego dbał o wiele mniej, zwłaszcza że uśmiał się serdecznie.
By zatrzeć przykre, dla wszystkich, bądź co bądź, wrażenie tego wypadku, naczelnik straży podprowadził Dicka Sanda ku Alvezowi, któremu, jak się następnie z rozmowy okazało, była już wiadoma historja naszego bohatera.
— Mały yankes — powiedział stary handlarz ironicznie, na jego widok.
— Tak jest, jestem amerykaninem — odpowiedział śmiało Dick — a jako taki chciałbym wiedzieć, co zamierzacie zrobić z towarzyszami mymi, którzy są również, jak i ja, obywatelami wolnej Ameryki?