Kuzyn Benedykt był do tego stopnia pochłonięty swą jedyną namiętnością, że będąc już nawet w lesie, nie spostrzegł się, że dzięki manticorze wolność odzyskał. Nie zdając sobie z tego sprawy, biegał bez wytchnienia, z wytrwałością godną zaiste lepszej sprawy, od drzewa do drzewa i zagłębiał się w las coraz dalej i dalej.
Dokąd pędził i jak powróci? — nie myślał o tem. Przecież on miał na to swą kuzynkę Emilję, ażeby ta za niego myślała!
Gdy nakoniec był już bliski utraty przytomności z wyczerpania, nagle z gęstwiny wychyliła się jakaś czarna postać olbrzymia i pochwyciła go w swe potężne objęcia, a następnie znikła wraz z nim w głębinach lasu.
Gdy pani Weldon spostrzegła zniknięcie swego kuzyna, zaniepokoiła się tem bardzo. Gdzież się podziać mogło jej „wielkie dziecko“? Nawet na myśl jej nie przyszło, by mógł on uciec z faktorji, porzucając tym sposobem swą sławną kolekcję. Znała go przecież! Na czyn podobny nie zdecydowałby się on nigdy.