nie słowa przyjęła z wyrazami głośnego uznania.
— Ze sto beczek tranu wytopić by można! — wołano.
Kapitan milczał, lecz było widoczne, iż ma ogromną ochotę uledz prośbom całej załogi.
Wtem odezwał się cieniutki głosik:
— Mamo, poproś kapitana, ażeby mi złowił tego wieloryba, bo ogromną mam ochotę przypatrzeć mu się z blizka.
To mały Janek rzucał na szalę wagę swego głosu.
— Tak maleńki?! — wesoło już zawołał wtedy kapitan — a więc dobrze, postaram się spełnić to twoje życzenie.
— Wszak prawda, zuchy? — mówił dalej, zwracając się do majtków — nie wielu jest nas wprawdzie, lecz możeby się dało temu jakoś zaradzić?
— Ależ, kapitanie, — chórem zawołali majtkowie — nas sześciu w łodzi wystarczy jakoś, zaś statkiem zaopiekuje się przecież pan Dick!
— Widzę, iż będę musiał uledz waszym prośbom... — powiedział po chwili zmagania się ze sobą kapitan.
— Tak, tak! — odpowiedzieli majtkowie — wyruszamy na łowy!
Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/46
Ta strona została przepisana.