Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/58

Ta strona została przepisana.

krotnie ponad głową i rzucił. Harpun ze świstem przeciął powietrze i nieomal do połowy pogrążył się w ciele wieloryba.
— W tył — zakomenderował kapitan, po zadaniu ciosu co tchu w piersiach, w tył!... od szybkości cofnięcia się bowiem zależy teraz nasze życie!
Jak lotna strzała, ślizgać się zaczęła łódka po powierzchni fal. Kapitan tymczasem zaczął wyrzucać w wodę przygotowane zwoje lin, których jeden koniec był do harpuna przymocowany.
Wtem stary Howick wzburzonym krzyknął głosem:
— Niech wszyscy djabli wezmą, kapitanie!... to przecież jest samica!... — Spojrzyjcie!... karmiła ona właśnie swe małe! I z tej przyczyny pozostawała w nieruchomym stanie, gdyśmy się do niej zbliżali!
Kapitan zasępił się mocno, usłyszawszy te słowa. Istotnie, do prawej piersi wieloryba tuliło się mało, jeżeli użyć wolno takiego określania, gdy się mówi o tworze, mającym parę metrów długości. Okoliczność ta zwiększała bardzo poważnie niebezpieczeństwo łowów, ponieważ jest rzeczą ogólnie wiadomą, że samica w obronie malago swego walczyć zwykła zawsze z ogromną zaciekłością. Na razie Jednak wieloryb nie rzucał się na łódź,