Howick zwrócił łódkę wprost na wieloryba; umiejętnie pogrążone w wodę wiosła potężnie pchnęły barkę. Minuta jedna, druga... a wątła łódeczka prawie, że wpadła na olbrzyma. Majtkowie już podnieśli w górę włócznie, gdy wieloryb uczynił nagły zwrot i zwrócił się frontem ku atakującym, Howick tak zręcznie manewrował jednak, iż olbrzym nie mógł dosięgnąć łodzi. Rzucono włócznie, jedne drugie, trzecie... Po chwili walki takiej, wieloryb uspokoił się, znieruchomiał i zaczął wyrzucać w górę słupy wody, krwią, ciemną zabarwionej. Jego odpoczynek był bardzo krótki jednak i zwierzę ponownie rzuciło się do walki, do ostateczności najwidoczniej rozwścieczone. Tym razem udało mu się końcem pletwy dosięgnąć łodzi, tak iż ta mocno się przechyliła i nabrała wody.
— Do wiader, prędzej, na Boga, bo inaczej potoniemy! — komenderował kapitan — a ty Howicku uważaj tymczasem, by wieloryb nie zaatakował nas niespodziewanie.
Dwóch majtków porzuciło wiosła i zaczęło wiadrami wylewać wodę. Kapitan tymczasem przeciął bezużyteczną, już teraz linę, ponieważ rozszalały wieloryb nie myślał bynajmniej o ucieczce, lecz raczej o napaści; ze ściganej zwierzyny sam zamienił się w myśliwca.
Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/61
Ta strona została przepisana.