Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.



Od lipy czarnoleskiej poczynając, prababki i babki jej nęciły w swój wonny cień w letnie upały szukających natchnienia poetów, zmęczone ptaki, tęskniących do miłości kochanków i pszczoły, zbierające miód.
Była jedynem drzewem, które ma serce, które ma dużo serc. Tyle — ile liści. Bo każdy jej liść jest kochającem sercem, a każdy jej kwiat jest samą słodyczą.
Szeroko otworzyła ramiona całemu światu i cały świat zapraszała po czarnolesku:
„Gościu! siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie“.
Jej cień w najpłomienniejsze upały był chłodny, jak zimna woda, i, jak czysta źródlana woda, kojący. Jej kwiat łączył w sobie gorące złoto słońca i pachnące złoto miodu.