Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona zaś łagodnie szeptała mu swoje słodkie rady, dawała tkliwe napomnienia, koiła smutki, osuszała łzy.
Sam jej zapach czarowny był takim balsamem, który leczy wszelką żałość. Sam jej zimny, lodowaty cień, od którego biła świeżość, jak od chłodnej rzeki, był takim lekiem, który koi wszelkie zmęczenie...

Aż dnia pewnego nastąpiło coś, co miało na wieki już związać duszę chłopca z ukochanem drzewem.
Oto stało się, iż kiedyś w lipcowym cieniu począł czytać miodem pachnące wiersze Jana z Czarnolasu:

„Gościu! siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie...
Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
choć się na wyżej wzbije...“ —

mówił dawno umarły poeta, a lipa dopowiadała:

„Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają...