krew dla budzącego się do wiosennej radości zwierzęcia...
Do starego gniazdka, ukrytego tuż nad ziemią śród choinkowych gałęzi, powróciła para drozdów, jak co roku, i stara piosenka budziła teraz znów drzewo co rano, przed świtem, wówczas, gdy cały las jeszcze spał głęboko...
Gniazdko zostało szybko naprawione i wysłane miękko świeżym mchem i lekkim puchem. W jego ciepłem wnętrzu zasiadła na modrych jajeczkach samiczka drozda. A potem w gęstwie gałęzi zadźwięczał głosik pisklęcy...
I była tak wielka szczęśliwość w pachnącym cieniu wiosennej choiny, jakgdyby zawsze miała być w lesie wiosna i jakby po wonnych gęstwinach nie błądził żaden drapieżnik, łaknący świeżej ptaszęcej krwi...
Ale malutka, śliczna łasiczka, ruda, zwinna morderczyni, ofiar nigdy niesyta, dobrała się kiedyś do cichego gniazdka, wymordowała drozdy i wychłeptała żarłocznie ich gorącą krew.
Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.