Przyszło lato. W upalne godziny, gdy las cały omdlewał od żaru, dokoła choinki był zawsze rozkoszny i chłodny cień.
Małe zdarzenia — wesela i smutki — mijały koło niej bezustannie.
To lekkoskrzydła libella, w promieniach słońca brylantowa i lśniąca, zasiadła na choinkowej gałązce, jak żywy klejnot gęstwiny, a przelotny ptak, śpiewak wdzięczny, pochwycił ją mimochodem i połknął, jakby odniechcenia.
Było to dla choinki i dla ptaszka małe zdarzenie, ale dla libelli było ono zdarzeniem wielkiem.
To znów kołujący pod błękitami jastrząb runął uskrzydlonym piorunem na ćwierkające ptaszątko, które jednak w ostatniej chwili zdołało ukryć się i wtulić w choinkowy gąszcz i ujść przed szponami drapieżcy, który przecież musiał, musiał zanieść ciepłe, trzepocące się mięso ptaszęce swoim zgłodniałym dzieciom.
Było to dla ptaka radosne zdarzenie, ale dla piskląt jastrzębia było to zdarzenie smutne.
Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.