To nie biją w pnie drzewne dzięcioły w pełen słońca grudniowy ranek! To w pnie drzewne uderzają topory.
To nie walą się zmurszałe wywroty, przesłonięte całunami śniegu, wsparte na konarach umarłych, jak na trupich piszczelach! To padają najpiękniejsze choiny, najpiękniejsze, najbujniejsze choiny uderzone śmiertelnie toporem.
To nie wicher strząsnął z naszej choinki brylantowe, iskrzące się szrony, gasząc ognie różnokolorowe! To śmiertelny upadek pod obuchem topora zwalił najpiękniejszą z choinek.
I powieźli ją ludzie daleko do wielkiego, gwarnego miasta. Do miasta, gdzie tłumy szumią zamiast drzew. Z choinkami ją powieźli innemi.
I po różnych przygodach w tem mieście, zawieziono ją do domu wielkiego, ustrojono barwnemi kulami, obwieszono łakociami słodkiemi, otoczono girlandami najróżniejszych kolorów, zasypano przędzą nici złocistą i srebrną.