Wybujał w pierwotnej kniei górskiej, gdzie „pod umówionym jaworem“ błądził — zamiast Filona i Laury — kudłaty niedźwiedź, jeleń niedościgły, mądry wilk lub krwiożerczy ryś, w porze, gdy „księżyc już wzeszedł“ i tam w dole, za mgłą, po góralskich wsiach „psy się uśpiły...“
I rósł naprzekór sentymentalnej piosence i naprzekór dziecięcej śpiewce:
„Jawor, jawor, jaworowe ludzie!
Co wy tu robicie?
Budujemy mosty
dla pana starosty...“
W głuszy bowiem dzikiej, kędy się wznosił, nie było ludzi nawet jaworowych, mostów nikt nie budował, a pan starosta bacznie omijać kazał woźnicy te nieliczne, które w powiecie z dawnych czasów pozostały...
Zamiast tkliwych słów pasterskiej miłości, zamiast dźwięku pocałunków i szeptu czułych wyznań, mroczny jawor słyszał jedynie dokoła siebie wycie wichury, szum