niemi górskiego stoku całą swoją potęgą. Wchłaniał w siebie rzeźwość pędzącej w zieloną przepaść wody... Docierał podziemnem jestestwem coraz niżej. Potężniał.
Ale nie słuchał wichury. Pień strzelisty wznosił naprzekór jej złości prosto wgórę, korony rozrosłej nie pochylał nigdy i przed nikim, rozszerzał tylko swoje rozłożyste gałęzie w prawo i w lewo, ku połoninom i ku rozpadlinom... Ogromniał.
I cieszyło się słońce, że potężne drzewo coraz wyżej podnosi swoją dumną głowę ponad gorejące buki i czarne jawory.
Lecz wicher gniewny był. Pragnął bowiem zwyciężyć nieugięty i nieprzełamany opór hardego pnia, tak, jak zwyciężał, pochylał i łamał tysiące i tysiące tysięcy innych drzew po górach i po dolinach.
A potok, roztrącając się i rozpryskując o kamienie, ryczał, jak ranny zwierz, zły, że nie może porwać jaworu tam, kędy płynął — ku dolinom.