tworne, rozpęknięte, patrzące oczodołami wypróchniałych dziupli na świat i jego zmienne dzieje. Odarte z kory, spękane, zniszczone przez lata i burze — wierzby płaczące... To znowu dziecięco młode kijki w koronie drobnych listeczków, podobne do małych palemek.
Niektóre z nich wyniosłe i powiewne, o lekkich śmigłych witkach, inne — zbite w zwarty, kulisty kłąb srebrnego, gęstego liścia... Wszystkie — towarzyszki wierne wiejskiej drogi, powiernice jej radości i smutków, świadki słonecznych dni i niepogód, wiosen i zim...
Kocha je droga szeroka, droga wyboista, czy to cicho szemrzą srebrzystym drobniutkim liściem pod tchnieniem wiaterku, czy w zamarciu bezwietrznem milczą, jak urzeczone... Kocha i te wzniesione triumfalnie a niepożycie ku niebu, i te pokornie pochylone do ziemi, i te młodzieńczo bujne, i te rozpaczliwie spróchniałe — wszystkie...
Droga polna, spalona żarem letniego słońca, tysiącem kopyt skopana, tysiącem nóg zdeptana, powiewa w słońcu złotym
Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.