pyłem, jak chustą powitania, każdemu, kto przybywa, jak chustą pożegnania, każdemu, kto się oddala...
Spotykają się na niej skromne koleiny chłopskich fur i dumne, jakże podobne do nich, ślady pańskich powozów, i szerokie, ufne w swoją trwałość (jakże tu niepewne na wybojach) tropy kół samochodowych...
Droga wita radośnie każdego, kto po niej idzie... I pieści go, i podrzuca po swoich wesoło rozkołysanych wybojach, jak matka ucieszona pieści i podrzuca rozbawione dziecko...
Deszcz jeden, burza jedna zatrze zarówno wszystkie ślady: i te skromne, i te dumne... I ślady stóp człowieka, który pogardza tem, co depce... Droga zapomni wówczas o tych, których witała, i o tych, których żegnała...
Tylko o wierzbach zawsze pamięta, tylko wierzby wiecznie miłuje, bo one jej nigdy nie mijały pośpiesznie, nie witała ich nigdy i nigdy nie pożegna...
Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
✽