I zapominała wówczas o swojem dzikiem marzeniu, gotowa pokochać ciszę i pogodę.
Ale gdy w południe duszny upał zaciężył nad ziemią — zdejmowała ją taka tęsknota do pioruna, którego miłości się ulękła, iż rozkrzyżowawszy złoto-różowe, pachnące żywicą ramiona swoich konarów, powtarzała nieprzytomnym szelestem:
„Tęsknię za nim...“
Lecz i on za nią tęsknił.
Skoro drzewo ma paść pod uderzeniem gromu, opuszcza je w popłochu wszelkie żywe stworzenie. Jakgdyby na szumnem czole wypisany miało wyrok śmierci.
Sosnę na wzgórzu opuściły pewnego dnia i wiecznie wesoła wiewiórka, i poważny, pstry dzięcioł, i dzikie gołębie, które wywiodły się w sosnowej dziupli.
Sosna zrozumiała, co to znaczy.
„Gdyby o mnie chodziło — zostałabym niezawodnie“ — zacmokała wiewiórka — „ale nie mogę być lekkomyślna: