Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

śmiertelnie. Odłupywał wiekowe konary, jak zgruchotane ramiona. Druzgotał pnie. Wyszarpywał z ziemi korzenie, jak jelita.
I tak zbliżał się ku wzgórzu, na którem rosła sosna, straszny, ale piękny.
Wszystko to, co się stało potem, było dziełem jednej chwili.
W nagłem olśnieniu błyskawicy runął w jej rozpostarte ramiona. A ona stanęła w płomieniach tej wielkiej miłości, rozświetlając krwawą łuną mrok nocy.