zwodzić i wieść ku niebezpiecznym przepaściom zabłąkanych na rojście wędrowców, gdyby na rojście był jakikolwiek wędrowiec... Ale go nie było.
Czasem myśliwy jedynie zapędził się w te strony za stadkiem ciecieruków lub pardw, lecz zapadłszy się parę razy po kolana, sklął niegościnną ziemię i odchodził zły i gniewny tam, skąd przyszedł.
Zimą na śnieżnej, bezkreśnej równinie wyły żałośnie wichry i wilki...
I tak rok po roku mijał, drzewa dalekiego boru wznosiły się ku niebu coraz wyżej — jedynie brzózka na rojście — mimo lat — zawsze była równie mała i równie wątła.
Dolatał aż ku niej potężny powiew dzikich puszcz, — powiew sosen i brzóz. W szumie tych leśnych drzew była moc i wielkość.
Lecz wielkość kryje w sobie ziarno zagłady: olbrzymy leśne padały tam wdali na ziemię z żałosnym jękiem i bolesnym szumem, zrąbane chciwą siekierą, czy to-