Ale los po życiu pełnem małych radości i smutków gotował jej śmierć równie małą i bardzo smutną...
Ongi nasienie jej przywiał chłodny powiem wiatru, niewiadomo skąd i niewiadomo dlaczego. I to były jej narodziny.
Teraz zaś obcy przechodzień, pewnego wiosennego wieczora niewiadomo skąd przybyły, niewiadomo dlaczego zjawił się na „mchu“ i łamać począł powoli siostry jej, małe brzózki... Przygiął i ją, nadepnął twardym butem, złamał.
I wziął pęk pomordowanych drzewin i zbudował z nich zieloną budkę śród rojstu. Umarłe brzózki stanęły kołem, jedna obok drugiej, wsparte o siebie więdnącemi czubami, zaryte białemi pieńkami w wilgotną ziemię...
Przed świtem przyszedł na rojst inny człowiek: miał w ręku strzelbę... Gwiazdy blednąć poczęły na wiosennem niebie i wszystkie głosy poranku odezwały się śród mszaru...
Stary cietrzew-tokowik nadleciał pierwszy z szumem i łopotem skrzydeł, zapadł
Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.