Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/104

Ta strona została przepisana.

dowolony z załatwienia najtrudniejszego dziś zadania, żegnany i obsypywany podziękowaniami za fundę, pospieszył do domu, gdzie spodziewał się odbierać przysyłany ze sklepów, zakupiony przed obiadem towar.
Wieczorem zapakował niezbędne części ubrania wraz z ciepłą chustką na głowę i posłał to przez posłańca do szpitala.
Spodziewając się, że rano Wierzejkówna sprowadzi się do kuchni, postanowił swą osobą jej nie krępować, gdy będzie urządzała się na nowem locum i, zostawiwszy klucz u stróżki, zawiadamiając ją, aby nową służącą zaprowadziła do mieszkania, — sam poszedł na spacer, korzystając z wyjątkowo pięknej, jesiennej pogody.
Szedł bez celu, puściwszy cugle przypadkowi, jak niegdyś koniowi zostawił mu inicjatywę kierunku.
Znalazł się wkrótce na wiadukcie trzeciego mostu, a potem na brzegu żółtej, wezbranej Wisły.
Przypomniał sobie ostatnią bytność tutaj i z ciekawością przyglądał się stojącym przy brzegu berlinkom.
Wiedział, że choćby mu znana Mondralowa barka stała tu pod nosem, nie mógłby jej rozeznać po dniu, czy to ta sama, czy inna. Jednak jedna z nich zwróciła jego uwagę, bo