Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/115

Ta strona została przepisana.

posadził przy stole na swojem krześle, a sam przysunął inne.
Antonina chciała powstać od stołu, ale Anatol spojrzał na nią prosząco i pogłaskał ją ręką po jej dłoni, opartej o stół, i została.
Wuj przyniósł pół buteleczki benusia, nalał w trzy kieliszki, a zauważywszy, że Antonina niema filiżanki, odstąpił jej swoją, a sam przyniósł sobie świeżą z kredensu.
— Dziękuję przedewszystkiem Wujowi, że wpadł na tak bajeczny pomysł, jak jedzenie ze mną obiadów, a następnie pannie Antosi, że wszystko tak pięknie i sprawnie zaaranżowała. Bardzo, bardzo rad jestem, — dowodził Anatol szczerze zadowolony.
Po paru kieliszkach likieru, Wuj puścił się na kilka pieprznych kawałów, przy których, pilnie obserwowana przez Anatola Antonina, zachowywała się z godnością i udawała, że nie rozumie dwuznaczników.
Wreszcie Wuj rozbawiony i podochocony benusiem zaproponował sąsiadce od serca, jak ją nazywał, bruderszaft, ale ona kategorycznie temu odmówiła i, kiedy ją schwytał za obie dłonie, wstała i powiedziała, że to nie wypada i siłą nie da się na to zdecydować. Wuj wtedy z całą naiwnością wyjechał z propozycją:
— To ja ci będę mówił Antosiu, a ty