Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/129

Ta strona została przepisana.

zatapiali się w dociekaniach, co się stało Holcmanowi, że tak się zmienił. I to on, najpogodniejszy, najmilszy charakter z całej ich paki.
Już dzieci szły do szkoły, choć latarnie się jeszcze paliły, gdy Stefanowski wychodził »z Chambres garnies«.
Jakiś blask uderzył niespodziewanie jego zmęczone oczy, gdy portjer otworzył mu bramę.
To śnieg...
Pierwszy śnieg pokrył cienką, topniejącą szybko warstwą chodniki i jezdnie budzącego się zaledwie miasta. Dwóch sztubaków rzucało w siebie śnieżkami na środku ulicy i na ten widok Anatolowi przyszły na myśl jego szkolne czasy. Z rozrzewnieniem patrzał na czerwonych, zacietrzewionych, rozbawionych nowalją urwisów.
Szedł i dumał...
Biały, mokry śnieżek zaczął znów pruszyć.
Jego dzieciństwo nie było anielskie; wychowywany w rosyjskiej szkole, w każdym przełożonym widział apuchtinowskiego wroga, to też każde pójście do szkoły kosztowało go dużo przymusu. Rodzice surowych zasad i pragnący syna jaknajprędzej przepchnąć przez średnią szkołę, aby wyżej go pokierować, nieprzychylnie odnosili się do jego nieświetnych