Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/130

Ta strona została przepisana.

cenzur. To też kary w rodzaju pozostawania na święta Wielkiej Nocy lub Bożego Narodzenia na stancji w mieście, zdała od ukochanej rodzinnej wioski sypały się, jak z rękawa. To też w jego sercu długi czas dla rodziców pokutował jakiś głuchy, niewypowiedziany żal...
W życiu tak mało mamy jasnych chwil, że pozbawienie dziecka tych nielicznych wigilji przy stole z opłatkiem święconym i sianem pod obrusem, pozbawienie widoku ustrojonej świecidełkami choinki i przyłączenia dziecinnego dyszkantu do chóru całej rodziny i służby, gdy śpiewają »Lulajże Jezuniu, — pozbawienie dziecka tych rozkoszy z niczem nie dających się potem porównać, uważał za surowość, graniczącą z okrucieństwem.
I wszystko to takie niepowetowane.
Przemija dzieciństwo, przemija młodość, przemijają ukochani, zostaje żal, ból i gorycz, która zatruwa potem całe życie.
Czuł niewypowiedziany niesmak po dzisiejszej nieprzespanej nocy i wstręt nieznośny do siebie samego. Klął w myśli licho, co go skusiło wyjść z domu, gdy już leżał w wygodnem łóżku. Przytem czuł się trochę skrępowany tem, że będzie musiał o świcie budzić Antoninę, aby mu otworzyła.
— Gdy zapukał do kuchni, Antonina otulona w kołdrę zaraz mu otworzyła i nie spojrzaw-