Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/144

Ta strona została przepisana.

Rozespany Anatol wrócił do łóżka i zgasił światło w pokoju, ale Antonina ani na klucz, ani na klamkę drzwi za nim nie zamknęła i po krótkiej chwili weszła do pokoju w szlafroku zarzuconym na koszulę i w pantoflach na bosych nogach. Zapaliła środkowe światło u sufitu i nie patrząc na Anatola mówiła nieśmiało:
— Czy pozwoli mi pan przesiedzieć tu do świtu, ja się tam sama boję.
Zdziwiony spojrzał na jej żałośliwą minę i zaproponował, aby się położyła na otomanie.
— Niema sensu siedzieć przez całą noc, — dodał.
Ale ona się na to nie zgodziła i usiadła w bujającym się fotelu, jak to lubiła po obiedzie o szarej godzinie.
Od czasu do czasu obserwował ją z pod przymrużonych rzęs: miała oczy zamknięte i można było przypuszczać, że śpi. Anatol postanowił niezwłocznie zasnąć, ale światło raziło go w oczy i kręcił się z boku na bok.
Antonina nieruchomo siedziała na fotelu z głową w tył odchyloną, opartą o poręcz.
Nagle w kuchni coś zadzwoniło, jakby ktoś uderzył drewnianą łyżką o pusty rondel.
Anatol otworzył oczy i spojrzał w czarną czeluść uchylonych drzwi od kuchni.