Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/145

Ta strona została przepisana.

Antonina, jakgdyby z głębokiego snu zbudzona, zerwała się z fotela na równe nogi, aż fotel kołysał się potem parę chwil gwałtownie, również spojrzała na drzwi od kuchni i zbliżyła się szybko ku łóżku i siadła na niem.
— Co to było? — zapytała nerwowo.
— Bo ja wiem..., odpowiedział, — może mysz co zrzuciła z półki.
— Boję się, — szepnęła i otuliła się szczelniej w ciepły szlafroczek, jakgdyby dreszcz trwogi przebiegł ją od stóp do głowy.
Siedziała tak jakiś czas na łóżku i oboje nasłuchiwali, ale już cisza kompletna panowała dookoła.
— Szkoda światła, przecież to kosztuje, — zauważyła wreszcie.
— Zapewne, — przyświadczył Anatol, niech pani zgasi.
Poszła do drzwi kuchennych, zakręciła światło i ciemności zapanowały w pokoju. Szybko wróciła do łóżka i cicho na samym jego brzeżku usiadła. Anatolowi zdawało się, że słyszy przyspieszone bicie jej serca. Żal mu się jej zrobiło, że się tak boi i wziął ją za rękę, aby, zapewne, dodać jej odwagi. Uczuł, że ręka jej drży...
Całe gibkie, gorące ciało było drżące i bezbronne...