Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/155

Ta strona została przepisana.

Uczuł dla niej szczere współczucie, wzruszył go jej żywy niepokój o niego, ale widząc w niej po jego powrocie tylko rozżalenie i jakby złość, a miast radości z jego powrotu, w całej jej mowie jedynie ton wymówki i wyrzutu, odburknął z hamowaną irytacją w głosie:
— Moja droga, nie jestem małem dzieckiem i powinnaś chyba była się domyśleć, że nic mi się stać nie mogło i jedynie musiało mi coś wypaść takiego, że nie mogłem być na obiedzie.
Na to już Antonina wybuchła histerycznym, nieutulonym płaczem i tłómaczyła się ironicznie, że nie jej to wina, że troska o niego tak bardzo niepodzielnie ją absorbuje.
Z doświadczenia wiedział, że najgorzej w takich momentach wdawać się z kobietą w dalszą rozmowę, to też urażony i pierwszy raz przeklinający w duszy przesadne przywiązanie Antoniny do siebie, wyszedł cicho z pokoju do saloniku i tu nie zapalając lampy, zdrzemnął się na otomanie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Usłyszawszy w godzinę potem rozmowę Antoniny ze służącą w kuchni, wstał z otomany, przeciągnął się i poszedł do kuchni.