Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/156

Ta strona została przepisana.

Antonina miała jeszcze wygląd chorowity, choć w całej postaci znać było pewne uspokojenie. Zastał ją, jak ze służącą rozmawiała o bardzo interesującej ją widocznie kwestji, za co szewc, mieszkający w suterynie, pobił się ze swoją żoną.
Anatol, sądząc, że poprzednia jej pretensja do niego za nieprzyjście na obiad już zdążyła wygasnąć, zapytał jej, czy niema czasem w mieszkaniu jakiegoś koszyka lub walizki do zapakowania rzeczy na parę dni, na wyjazd. Naturalnie na zapytanie odpowiedziała zapytaniem: »a bo co?«
Powiedział jej, że na święta wybiera się do siostry na wieś.
Spojrzała na niego od stóp do głów i zapytała ironicznie:
— A cóż ja tu będę sama robiła?
— Jakto co? — odburknął podrażnionym głosem. Przecież pieniądze ci zostawię, więc z głodu nie umrzesz.
— Nie samym chlebem żyje człowiek, — odparła filozoficznie.
To powiedzenie z powagą zawodowej filozofki w ustach prostej dziewczyny wywołało na usta Stefanowskiego ironiczny uśmiech.
— Naturalnie, jeden się śmieje, a drugi płacze, — zauważyła z goryczą.
To gadanie bez związku zaczynało go iry-