Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/165

Ta strona została przepisana.

będąc już dorosłym, tę dziś dorosłą panienkę bawił, wożąc ją po pokojach na barana, przykro mu się zrobiło, bo nareszcie odczuwał, że od jego prawdziwej młodości dzieli go potężny szmat czasu.
Nowoprzybyłych gościnna gospodyni zaprosiła do stołu i czy kto chciał, czy nie chciał, musiał przynajmniej wina lub miodu się napić i skosztować domowych ciast.
Przy stole zapoznał się Anatol z jakimś uczonym filozofem, którego mianowano tu profesorem; gdy ten wymienił swe nazwisko, Kozarski, okazało się, że to ten sam, który dość popularną osobistością w świecie naukowym, chociaż nieuznawaną, lub też traktowaną pobłażliwie jako bardziej poetę niż uczonego, raczej fantastę, niż filozofa. Sama postać tego jegomościa zdolna była już zainteresować Anatola.
Mężczyzna lat pięćdziesięciu miał w swych ruchach i egzaltowanej mowie żywość młodzieńca, spojrzenie bystre i przenikające, a długie, siwawe, przerzedzone nad czołem włosy i zarost twarzy rozczochrany i dziewiczy, gdyż nie widział pewnie nigdy nożyczek i brzytwy, dopełniały oryginalności tej niezwykłej postaci.
Gdy weszli do jadalni, zastali tam przy stole profesora tłómaczącego coś z ożywie-