Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/168

Ta strona została przepisana.

garem w zębach na Mokotowskiem polu, nie mogłem wyjść z podziwu i do dziś aeroplan szybujący jak jakiś fantastyczny ptak w podziw mnie wprowadza, ale mój synek dziesięcioletni na samolot nie raczy nawet spojrzeć, tak to jest dla niego coś zwykłego.
— Muszę przyznać zupełną rację szanownemu panu, — wtrącił się do rozmowy Anatol. Wprawdzie nie byłem od początku rozmowy, ale to, co usłyszałem, zupełnie mi przemawia do przekonania.
Na twarzy profesora zarysowało się zadowolenie i z ożywieniem zwrócił się teraz do popijającego miód Stefanowskiego.
— Otóż chodzi tu tym razem o karygodną wprost obojętność urzędowej nauki w stosunku do objawów spirytystycznych. Chociaż, — machnął niechętnie ręką, — nie jest to wyjątkowa dziedzina nie ciesząca się ich względami. Powiedz pan sam, ładnieby postęp w dziedzinie techniki wyglądał, gdyby Papin nie zdziwił się sile pary, poruszającej pokrywę garnka gotującej się wody, albo gdyby żądna postępu ludzkość poprzestała na opinji profesora uniwersytetu w Oxfordzie, który nie raczył nawet zbadać pomysłu oświetlenia gazowego, powiedziawszy tylko: »nigdy nie uwierzę w lampę palącą się bez knota«.
— Od stworzenia świata wiadomem jest,