Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/170

Ta strona została przepisana.

niepoprawnego marzyciela, który dręczy się sam niepotrzebnemi kwestjami i innym czas i spokój zabiera. Nie mam do państwa żalu, do nikogo nie mam pretensji najmniejszej za to, proszę mi wierzyć, ale wiem, że nietylko tu, ale w wielu innych znajomych kołach uważają mnie za dziwaka, a może i niespełna władz umysłowych. No, ale nawzajem odemnie niech się nikt tak o mnie myślący nie spodziewa czego innego. Więc jesteśmy skwitowani.
Roześmiał się dowcipnie.
Na to wszedł do jadalni poznany przez Anatola w salonie jegomość olbrzymiej budowy, o twarzy wodza miljonowych armji, który ma rozstrzygać jakąś walną bitwę. Długa broda, binokle o złotej oprawie i niesłychany mars między brwiami na pierwsze wejrzenie kazały w nim przypuszczać jakiegoś dyplomatę. Słyszał on ostatnie słowa Kozarskiego, a że nazywano go filozofem, choć nic zgoła na temat filozoficzny nie napisał, jednak mając żyłkę do roztrząsania kwestji naukowych i niezmierne oczytanie, uczuł się w obowiązku zabrać tu głos także:
— Szanowny pan profesor nie zdaje sobie, widzę, sprawy z tego, na czem polega obojętność ogółu do nauk, jak wy je nazywacie, »tajemnych«, — zaczął swym tubalnym gło-