Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/171

Ta strona została przepisana.

sem, skandując zdania jakimś deklamatorskim tonem.
Wszyscy zwrócili uwagę na mówiącego. Wszyscy, co go dawniej znali, uśmiechali się już na kredyt, gdyż znano go z tej strony, że lubił, niby zachowując przesadną powagę, drwić z tych, z którymi dyskutował, a także i z siebie, a w swych paradoksalnych wywodach umiał to, co przed chwilą dowodził, jako przedmiotu swej niezbitej wiary, obrócić w absurd, niegodny zastanawiania się nad nim.
— To wszystko, co zajmuje umysł szanownego profesora, należy do tak innych kategorji myślenia, że nic dziwnego, iż ludzie pozytywnej nauki uważają te rzeczy za przeszkadzające do rozwoju pojęć o konkretnych zjawiskach. Jakiś zacny, szlachetny protoplasta tego domu zakopał w piwnicy butelkę tego płynu...
Tu chwycił za cienką szyjkę pękatej, omszałej butelki starego węgrzyna i nalał sobie w kielich złotawy trunek.
— Dlaczego to zrobił? Bo nie zastanawiał się nad tem, co się z nim stanie po śmierci, ale badał własność soku winnego, lub też korzystał z doświadczenia pod tym względem innych i dzięki temu mam ja teraz sposobność wypić tym rozkosznym trunkiem zdro-