Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/172

Ta strona została przepisana.

wie szanownego zgromadzenia, nie wyłączając profesora!
Powoli, nie spiesząc się, mlaskając językiem, wypijał stare wino. Wszyscy się śmiali, a on po chwili zaczął dalej:
— Pogardza pan profesor mną za to, że nie przywiązuję należytej wagi do objawów telepatji, spirytyzmu, medjumizmu i tak dalej, i tak dalej. Lecz ja, proszę mnie dobrze rozumieć, widzę w tych objawach zbyt złudne, zbyt mało konkretne kategorje, abym czuł się zdolnym do badania ich. Ależ, państwo moi kochani, czyż jestem pewien, że to, co pan mówi, jest bezwzględnie jego przekonaniem...
Proszę mi nie przerywać...
Czyż mogę przysiądz, że to, co słyszałem od pana, faktycznie pan mówił? Czy moje niedołężne narzędzia wzroku dają mi gwarancję, że pan jesteś przedemną tylko dlatego, że w soczewce mego oka zarysował się obraz przystojnego męża w średnim wieku o długiem uwłosieniu? A to, co mówię, czyż mogę uważać za coś nie podlegającego dyskusji, skoro nie wierzę, bo nie mam na to dowodu, że to ja wypowiadam te myśli, że te myśli przychodzą do mego mózgu, że ten mózg jest mój, że ja jestem ja i że wogóle cośkolwiek w przestrzeni istnieje?