Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/27

Ta strona została przepisana.

chwili milczenia, machając laską w powietrzu, jakgdyby ścinał głowy niewidzialnym wrogom, dowodził:
— Nie zastanawiam się nad tego rodzaju zagadnieniami. Nie chcę się zastanawiać. Czyż w życiu nie ma się dość różnych zawikłań, niepewności i t. d., żebym sobie miał jeszcze dodawać utrapień nad tem, co będzie, jeżeli wogóle będzie. Daj mi pokój, nie mówmy już o tem. Ależ to zwarjować można!... Skąd ci te myśli lezą do łba, jak Boga kocham.
— I ty tak oddawna już tak tego?...
— Ha, ha, zaśmiał się Anatol. Niby, czy oddawna tak warjuję? O, oddawna. Dziwię się tylko, że są ludzie, którzy nad tego rodzaju zagadnieniami przechodzą do porządku dziennego. Życie ludzkie, może moje własne nawet, trwało przede mną, to jest przed moim tu bytowaniem, wierzę, że będzie i potem, a więc to trwanie na tym świecie jest zaledwie epizodem w rozwoju ducha. No nie?
— Możliwe, możliwe. Ale ja się nie chcę nad tem zastanawiać. Żyję, doświadczam różnych trosk, lub rozkoszy, dążę do tego, aby suma tych trosk była jak najmniejsza, a suma rozkoszy największa i jeżeli mi się tylko to choć w części udaje, jestem zadowolony. Teraz, naprzykład, czeka mnie rozkosz niebylejaka, choć krótka, gdy się rozciągnę w wy-