Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/41

Ta strona została przepisana.

nięty, — chyba nie jesteś tak naiwny, aby przypuszczać, że jest choć jeden człowiek na świecie pozbawiony absolutnie zmartwień. Tak, jak ty, ma je każdy; jeden w większej, inny w mniejszej ilości. Każdy też ma inny sposób reagowania na nie. Naprzykład, ja staram się jaknajspieszniej zapominać o doznanej przykrości i to, jeżeli ta przykrość ma prawdziwe, realne podstawy, a ty najlżejszy stan zakatarzenia moralnego zaraz skrupulatnie badasz, analizujesz, bawisz się tem rozdrapywaniem najmniejszej nawet ranki. Ot co... Ta jest różnica. Ha, ha, z twej miny jestem skłonny przypuścić, że moje niepowodzenie obeszło ciebie więcej, jak mnie. No nie martw się, warjacie.
Objął go roześmiany znów cały swym promiennym uśmiechem za szyję i cmoknął w policzek.
— Wiesz, jak Boga kocham, — ciągnął dalej — tobie nie można najmniejszej rzeczy poważniejszej powiedzieć.
Śmiał się już zupełnie beztrosko, jak zwykle.
Właśnie podawał im dumnym, szerokim gestem białą wychuchaną dłoń sławny, młody tragik rządowego dramatu.
— Jak się masz wuju! — krzyknął do starego i udawał, że chce go w rękę pocałować.
Stary zupełnie serjo bronił się, choć pew-