Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/42

Ta strona została przepisana.

nie nie wierzył w szczere chęci ucałowania swej ręki. Chwycił piękną głowę młodego aktora w obie ręce i złożył na jego czole głośny pocałunek, przyczem zerkał na wszystkie strony, jakie ta scena zrobiła wrażenie na publiczności.
Widać było, jaką mu satysfakcję uczyniła uwaga jakiejś damy zwrócona towarzystwu, w którem siedziała:
— Aha, to, widać, wuj Armanda.
Armand teatralnym gestem ukłonił się kilku znajomym.
Nieznajomi oglądali się za nim z pewnem zaciekawieniem, a podlotki z nabożeństwem.
Jedna taka panienka zgromiona za to przez siedzącą przy niej matkę, zaczerwieniła się, a Armand na złość zadąsanej mamie zaczął małą fiksować swemi czarnemi, jak węgle oczami.
Wuj zaraz z temi samemi tajemniczemi ceremonjami zawiadomił Armanda o mającej się odbyć kolacji na Pradze.
Aktor przystał chętnie.
W ogóle całe to kółko, schodzące się tutaj na poobiednią pogawędkę, a często i na kolację, ciążyło ku sobie. Znali się, jak łyse kobyły, jak mówił »wujo« i przeważnie się lubili.
Były między niektórymi osobiste antago-