Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/59

Ta strona została przepisana.

opowiedział ich spotkanie słuchającym o tem z zaciekawieniem. Młody andrus swem charakterystycznem narzeczem pytał go znów czem jest i poco łazi po brzegu rzeki nocą.
Jestem niczem, to znaczy, że nie pracuję już dość dawno wcale, prawdopodobnie też z nudów wyszedłem na spacer nad Wisłę, bo wogóle nudzę się, och, nudzę się...
Gleń przysunął się blisko niego i trącał się z nim raz w raz, pełnym kieliszkiem.
— A teraz się panu nie przykrzy? — zapytał śmiejąc się od ucha do ucha.
— Ale gdzie tam... odparł już trochę podchmielony Anatol, — bardzo a bardzo się cieszę, że dzięki wam mogę się w tak oryginalny sposób rozerwać na jachcie szanownego pana Mondrala.
Tu trącił się z drągalem wódką i wypili.
— A jak się pan wabi?
— Przecież się prezentowałem, — tłómaczył się urażony Stefanowski.
— No, ale jak? Nalegał »Gleń«; i mrugał porozumiewawczo na Mondrala i babę.
— No jak? Stefanowski, A‑na‑tol Ste‑fa‑now‑ski. Będziecie pamiętali? — mówił wyraźnie zapytywany.
— Ehe, rzekł na to, skrzywiwszy się Gleń, — cwaniak, nie da się złapać. To pewnie »fijo-