Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Ona wzięła go za czoło, uczuła pałającą głowę i bijące pulsa.
Zaczęli się z właścicielem barki naradzać, co z chorym zrobić.
On starał się skupić całą uwagę, aby zapanować nad gorączką, ale co chwila tracił świadomość i co chwila ją odzyskiwał, w tych drugich momentach rozeznawał w sobie bezradną rozpacz swego położenia i niemoc pomożenia swemu losowi.
Zdawało mu się, że szum Wisły, który zaczął dochodzić aż tutaj, rósł z każdą chwilą.
Szum ten stawał się podobny łoskotowi toczących się wodospadów, to znów tysiącom cichutkich dzwoneczków elektrycznych, brzęczących na różne tony.
Starał się otworzyć oczy, co mu z trudnością przyszło.
Było ciemno.
Pot teraz zlewał go całego, był bez marynarki i kamizelki, a nakryty był swoim paltotem. Zrozumiał, że przerwał jakąś chorobę nadmiernem użyciem alkoholu i spoceniem się potem gruntownem.
Odczuwał w sobie, że przytomność, którą teraz uchwycił, nie potrafi wyśliznąć się jego świadomości.
Leżał na niewygodnem posłaniu. Podniósł się na łokciach i natychmiast poruszyło si