Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/77

Ta strona została przepisana.

dzielskiego i wysunęły jej się na podłogę jedna po drugiej trzy butelki z szampanem.
Ona niby to broniła się przed tą poufałością, jednak ta obrona odbywała się w tempie tańca, tak, że ta walka poety z kelnerką mogła śmiało uchodzić za jakiś ekscentryczny taniec.
»Ach, taki rytm, taki rytm amerykański!«... wyła cała sala i waliła w takt o stoły, czem kto mógł.
Anatol, który przez drogę zupełnie wytrzeźwiał, teraz uczuł się dziko, jak zwykle człowiek trzeźwy, gdy wpadnie w pijaną kompanję.
Chcąc ugościć nieswojo się tu czujących dwóch andrusów, przysiadł się do nich i nalał im i sobie do szklanek przygotowanych do szampana likieru z jakiejś pękatej butelki, która wpadła mu pod rękę.
Trącił się z nimi i wypili.
Tymczasem tańczący zmęczeni szalonym tempem powoli zaczęli odpadać, siadając na swoich miejscach i w końcu już tylko został na placu »Wujo« ze swoją pupilką. Tańczył z komiczną powagą, łypiąc wielkiemi gałami swych oczu, dumny, że wobec młodszych pobił rekord wytrzymałości w tańcu.
Nareszcie i muzyka, zmęczona forsowną grą, zciszaniem tonów two‑steepa, grzecznie dawała znać starszemu panu, że czas skończyć.