Lecz prawdę mówiąc, zawsze wolałbym mieć syna;
Ta wziąwszy posag, Bóg wie dostanie się komu,
Z syna przecię i pomoc i wygoda w domu,
Bo czy to w Trybunale sprawę poforsować,
Czy ekonoma z intrat ściśle obrachować,
Czy pchnąć do Gdańska, zawsze dobrze użyć syna,
Właśnie mi się historja dobra przypomina:
Raz mój ojciec...
Starosto! powiesz przy obiedzie,
Pójdziem do chorej. Może tymczasem nadjedzie
Syn mój, i koniec długiej przyniesie tęsknocie.
Teresiu, możesz tutaj zostać przy robocie.
Dziś go tedy ujrzemy, dzisiaj ma się wrócić,
Nie wiem, czyli się cieszyć, czyli mam się smucić,
Z skłonnością moją walczą rodziców rozkazy:
Ach! dla tkliwego serca, jak okrutne razy!
Schowana z nim w tym domu, w latach mych dziecinnych
Miłość się przy zabawach zajęła niewinnych,
Minęły te zabawy, zostało wrażenie.
Przymuszać się ustawnie, co za udręczenie!
Wszystko mię zdradza, niech kto imię jego wspomni,
Zapłonienie na twarzy postrzegą przytomni.
Lecz czegóż się mam płonić? publiczny szacunek,