Strona:Julian Ursyn Niemcewicz - Powrót posła.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.
Podkomorzyna (do Walerego.)

Dzisiaj wszystkie tęsknoty me słodzę,
Z radościąś dom zobaczył?

Walery.

Ach! możnaże komu
Bez czułego wzruszenia zbliżyć się do domu,
Ujrzeć te lube szczyty gdzie się człek urodził,
Te lipy, pod któremi w dzieciństwie się chłodził;
Myśleć że się zbliżają chwile pożądane,
W których uściska ojca i matkę kochanę;
Któż się wtenczas nie wzruszy, któż się nie rozkwili?

Podkomorzyna.

Bodajbyśmy się więcej nigdy nie dzielili.

Walery.

A z braci mych żadnego w domu nie zastałem?

Podkomorzy.

Młodszego za towarzysza do znaku oddałem,
Uczy się służby; właśnie ściągnęła brygada,
A średni zaś w cywilnej komisji zasiada;
Tęskno mi bez nich, ale w tem chlubę znajduję,
Że każdy syn mój służy, żaden nie próżnuje.

Starosta.

A ja właśnie podobne ułożenie ganię,
Któż się przy gospodarstwie, przy domu zostanie?

Podkomorzyna (patrząc na zegarek.)

Już się to obiadowa przybliża godzina,
Może że też już wstała z łóżka Starościna.

Starosta.

U stołu będziem sobie gadać należycie,
I kielich za pomyślne spełnimy przybycie.