mi temi goniącemi za powodzeniem, Dean Pitferge pokazał mi kilku dosyć zajmujących. Ten oto, uczony chemik współzawodnik doktora Liebiga utrzymywał, że wynalazł sposób zgęszczania wszystkich pierwiastków pożywnych z wołu w tabliczce mięsa wielkości sztuki pięcio frankowej, i jechał zbijać majątek na przeżuwających zwierzętach w Pampasach. Tamten znów wynalazca motoru kieszonkowego, konia parowego w pudełku od zegarka, — biegł z użytkować swój patent w Nowéj Anglii. Inny znów Francuz z ulicy Chapon, wiózł trzydzieści tysięcy lalek z tektury które wymawiały „tata” z akcentem amerykańskim dobrze naśladowanym i nie wątpił, że się z pewnością zbogaci. A nie licząc nawet tych oryginałów, ileż to innych jeszcze, których sekretów nie można było dopatrzeć! Może pomiędzy niemi jaki kassyjer uciekał od próżnej kassy, a jakiś „detective“[1] tu robiąc się jego przyjacielem czekał tylko przybycia Great-Eastern do New-Yorku aby go ręką za kołnierz pochwycić? Może także poznanoby w téj massie niektórych puszczających się na interesa przemycane, którzy zawsze znajdują akcyjonaryjuszów łatwowiernych, chociażby się ten interes nazywał: współką oceaniczną dla oświecenia gazem Polinezyi albo stowarzyszeniem ogólnem węgli niéulegających spaleniu.
W tym czasie atoli, moje spostrzeżenia były przerwane wejściem młodego małżeństwa, które jak się zdawało, było pod wrażeniem zawczesnego znudzenia.
— To są Peruwijanie, mój kochany panie — mówił mi doktór, para ożeniona dopiero od roku, która przepędziła swój miodowy miesiąc na wszystkich horyzontach świata. Wyjechali z Lima wieczorem po weselu. Uwielbiali się w Japonii, kochali w Australji, znosili się we Francyi, kłócili w Anglii, a rozłączą się zapewne w Ameryce!
— A kto to taki zapytałem, ten wysoki mężczyzna postawy wyniosłéj, co wchodzi w téj chwili. Sądząc z czarnych wąsów, możnaby go wziąć za oficera.
— To Mormon, odrzekł doktór, Elder[2], p. Hatch, jeden z wielkich kaznodziejów Miasta Świętych. Jaki piękny