Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/043

Ta strona została skorygowana.
35

żna, że te poruszania fali mają upodobanie w rysowaniu liter! Patrz! litery l, litery e! A może mnie się tylko tak zdaje? Lecz nie! to są rzeczywiście litery! Zawsze te same! Zbytnie podrażniona imaginacyja Fabijana widziała w tem wirze, to co chciała w nim widzieć. Lecz co znaczyć mogły te litery? Co za wspomnienie wywoływały one w sercu Fabijana?
Wrócił on znowu do swéj milczącéj kontemplacyi. Wreszcie rzekł do mnie porywczo:
— Chodź! chodź! ta przepaść mnie ciągnie!
— Co tobie jest, Fabijanie? — zapytałem biorąc obie jego ręce, co ci jest mój przyjacielu?
— Mam tu — odpowiedział przyciskając pierś, mam tu ból, który mnie zabije!
— Ból? — pytam go, ból bez nadziei wyleczenia?
— Bez nadziei.
I po tych słowach, Fabijan wszedł do sali, a stamtąd do swego pokoiku.


XI.

Na drugi dzień w sobotę, 30 marca, pogoda była ładna. Fale małe, morze spokojne. Ognie regularnie i czynnie podsycane, sprawiały bieg prędszy. Szruba obracała się trzydzieści razy na minutę. Szybkość Great-Eastern’u przechodziła wtenczas dwanaście węzłów, (miara odległości w żegludze).
Wiatr zwrócił się na południe. Podkomendny kazał ustawić obydwa maszty z przodu i maszt tylny. Parostatek, lepiej wsparty nie doznawał żadnych kołysań. Z powodu tego pięknego nieba, oświetlonego słońcem, pokład cały zaczął się ożywiać, kobiety wystąpiły w ubraniach świeżych, jedne się przechadzały, inne usiadły, — chciałem powiedzieć na trawnikach w cieniu drzew; dzieci rozpoczęły swe zabawy przerwane od dwu dni, a żwawe i dobrane korowody biegały w kółko cwałem. Dodawszy kilku wojaków w uniformie, z rękami w kieszeniach; z podniesionym nosem na wiatr, można było myśleć, że jest się na jakim spacerze francuskim.
O trzy kwandranse na dwunastą kapitan Andersen z dwoma oficerami weszli na mostki. Pogoda bardzo sprzyjała obserwacyjom; chcieli zobaczyć wysokość słońca. Każden z nich