sto. Nie zadziwiono by mię wcale, mówiąc że palacze pracują w czarnych ubraniach. Oficerowie i inżynierowie mieli na sobie najparadniejsze uniformy ze złotemi guzikami. Trzewiki połyskiwały blaskiem brytańskim, i rewalizowały z natężonem promieniowaniem kaszkietów ceratowych. Wszyscy ci tędzy ludzie ubrani i uczesani, wyglądali jakby wyszli z pudełka. Kapitan i jego podkomendny dawali przykład, w rękawiczkach świeżych, zapięci po wojskowemu, błyszczący i wyperfumowani, przechadzali się po pokładzie, czekając godziny nabożeństwa.
Morze było wspaniałe i jaśniało pod pierwszemi promieniami wiosny. Nie było widać żadnego żagla. Great-Eastern sam jeden zajmował punkt matematyczny wśród tego obszernego horyzontu. O godzinie dziesiątéj dał się słyszeć dzwon bijący wolno i w regularnych przestankach. Dzwonił nim sternik w paradnem ubraniu i wydobywał z tego dzwonu jakieś tony religijne, a nie owe dźwięki metaliczne, któremi towarzyszył gwizdawce kotłów, kiedy parostatek płynął wśród mgły. Mimowolnie szukało się wzrokiem dzwonu parafijalnego zwołującego na mszę.
W téj chwili liczne grupy pokazały się we drzwiach z tyłu i z przodu okrętu. Mężczyzni, kobiety i dzieci ubrali się starannie z powodu téj okoliczności. Bulwary w krótce się zapełniły. Przechadzający zamieniali z sobą skromne ukłony. Każden trzymał w ręku książkę do nabożeństwa, a wszyscy oczekiwali ostatniego uderzenia dzwonu oznajmującego rozpoczęcie modłów. Widziałem wówczas niesione stosy biblij, nałożonych na blacie, który służył zwykle do roznoszenia potraw. Biblije te rozstawione zostały po stołach kaplicy.
Kaplica była to duża sala jadalna z przodu okrętu, która zewnętrznie przez swoję długość i regularność przypominała pałac Ministerstwa Finansów na ulicy Rivoli. Wszedłem. Wiernych siedzących przy stołach była wielka liczba. Głęboka cisza panowała wśród zebranych. Oficerowie zajmowali część przednią kaplicy: Pomiędzy niemi przewodził kapitan Arderson jak pastor. Mój przyjaciel Dean Pitferge usiadł obok mnie. Małe jego przenikliwe oczy biegały po tem całem zebraniu. Domyślam się, że on tam był więcéj z ciekawości jak z nabożeństwa.
O w pół do jedenastéj kapitan wstał i rozpoczął modli-
Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/048
Ta strona została skorygowana.
40